środa, 24 września 2014

Rumień nagły czyli pospolita "trzydniówka".

Miało być o lękach i obawach. O tym, co towarzyszyło mi przez ostatnie trzy długie dni. Doszłam jednak do wniosku, że opowiem Wam czym była nasza "trzydniówka" i jak udało nam się ją przetrwać. Tak na wszelki wypadek, kiedy będziecie trząść  się nad Waszym najukochańszym dzieckiem wariując z niepokoju.
Wywołuje go wirus. Objawia się bardzo wysoką gorączką. Przychodzi niespodziewanie, rozpala dziecko do czerwoności. Nie odbiera apetytu czy ochoty na zabawę. Uniemożliwia spokojny sen i odziera z energii. Początkowo stan ten tłumaczyłam wyrzynaniem się ząbków. Ulgę przynosiła dawka paracetamolu, kiedy jednak nie pomogła, a temperatura wzrosła do niemalże 40 stopni nie mogłam zwlekać dłużej. Późnym wieczorem pojechaliśmy szukać pomocy. Lekko zaspany pediatra z nieudawanym zaangażowaniem zbadał moje dziecko, obejrzał niemalże od stóp do głów. Ze zdecydowaniem w głosie oznajmił, że najprawdopodobniej to rumień nagły potocznie zwany "trzydniówką". Zasugerował jednak, abyśmy wykonali ogólne badanie moczu, aby wykluczyć zakażenie dróg moczowych.
Wróciliśmy do domu z listą przykazań. Ciągłe, letnie okłady (wokół ramion, aż pod pachy; wokół ud, aż po pachwiny), kąpiele w wodzie o temperaturze niższej zaledwie o 2 stopnie od temperatury ciała dziecka. Moczenie do momentu, aż woda osiągnie 26 stopni plus kolejne 10 minut kąpieli w tej temperaturze. Pedicetamol zastąpiliśmy skoncentrowanym Nurofenem Forte, który działał błyskawicznie. I nakaz dużego spokoju. Z tym było najgorzej. Drżałam z niepokoju.
Kąpiele uskutecznialiśmy, kiedy dziecię było na chodzie. Po 30 minutach w wannie było już totalnie wyprute i zasypiało dosłownie na siedząco. Okłady spisały się wzorowo, w nocy, podczas snu. Temperatura spadała do 37,5 stopnia. Termometr niemalże odcisnął mi się w dłoni. Temu na podczerwień nie do końca ufam. Często przekłamuje odczyt ponadto najdokładniejszym jest pomiar mierzony w odbycie bądź w uchu ze względu na wskazanie temperatury wewnątrz ciała stąd też z tej "okazji" zaopatrzyłam się w taki, który daje najbardziej wiarygodny wynik.
Po trzech dobach czuwania i skakania nad rozpalonym dzieckiem gorączka nagle ustąpiła, a termometr wskazywał magiczne 36,6. Jednocześnie na brzuszku i klatce piersiowej pojawiły się liczne jasno różowe wypryski przypominające ślad po ugryzieniu komara. Stada komarów. Odetchnęłam. Teraz byłam pewna, że to "trzydniówka". W zasadzie mamy to już za sobą. Popijemy wszystko bananowym wapnem i zapomnimy...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz