piątek, 24 października 2014

"Dzieci są jak kwiaty stworzone do tego, by się rozwijać" czyli dzień powszedni w żłobie.

Żłobek zaczyna tętnic życiem od godziny 06:30. My przybywamy na 08:00, na śniadanko. Jest on w centrum miasta, gdzie gonimy ok. 20 minut.
Zdyszani, w szatni witamy się z Kłapouchym, Prosiaczkiem, Tygryskiem i Kubusiem Puchatkiem. Następuje natychmiastowe przebudzenie i niekończący się monolog z bajkowymi postaciami zerkającymi ze ściany.  
Dziecię wkracza do krainy wiecznych zabaw, a Matka oddala się na kilka godzin w ciągu, których nadrabia porządkowe zaległości i siedzi w garach. Pożegnania bardziej oczekuje Matka, bo dziecię moje frapuje już tylko opiekunka i gromada dzieciaków rozproszonych po sali.
Dzieci pozostają pod opieką pielęgniarki, dwóch opiekunek i "strażniczki snów", która czuwa nad maluchami, kiedy śnią.
W wózkowni parkuję karocę i już mnie nie ma...

Podczas 6, 7 bądź 8 godzin spędzanych w żłobku dzieci otrzymują trzy posiłki. Przedpołudnie przynosi obiadek. O 13:40 podawany jest podwieczorek, a w czasie pomiędzy zabawami dzieci piją soki/ ze szklanki. 
Jadłospis jest niebanalny i mocno zróżnicowany nadzorowany przez Stację Sanitarno Epidemiologiczną. 

Główne miejscem zabaw to duża, przestronna sala, w której prowadzone są zajęcia dostosowane do wieku dzieci. Rozwijające mowę, sprawność manualną i umysłową. 
Prowadzona przez żłobek strona internetowa umożliwia dostęp do zdjęć, na których uchwycone są nasze dzieci podczas różnorakich zajęć plastycznych bądź innych zabaw rozwijających wyobraźnię. Ostatnio galeria uzupełniona została w fotografie przedstawiające dzieci z darami jesieni. Z podziwem oglądały bukiety liści, klonowe noski, korale z kasztanów, żołędzi, jarzębiny i dzikiej róży. Galeria aktualizowana jest raz w tygodniu. 
Wszystkie prace są przechowywane i przekonana jestem, że w przyszłości stanowić będą niezwykle cenną pamiątkę nie tylko dla mojego dziecka.

Po sąsiedzku z salą zabaw znajduje się sypialnia, gdzie każde dziecko ma swoje łóżeczko, kolorową pościel i pidżamki. 
Żłobek uwzględnia indywidualne potrzeby dziecka realizując jego potrzeby dotyczące snu, odżywiania czy innych przyzwyczajeń. Każdy rodzic zobowiązany został do przygotowania szeregu preferencji swojego malucha, co w istocie ułatwia pracę personelu, a dziecku przynosi maksimum zadowolenia i poczucie bezpieczeństwa.
W czwartek grupę odwiedza lekarz pediatra. Jest to idealna okazja do kontroli zdrowia dziecka, szczególnie w okresie jesiennym, kiedy wirusy czają się na każdym rogu;) Jeśli cokolwiek nas niepokoi wystarczy poprosić o badanie i wizytę w rodzinnej przychodzi możemy już sobie darować.

Początkowo dziecię moje w żłobie spędzało kilka godzin. Miało sporo czasu na adaptację. Aktualnie odbieramy ją po 7 godzinach.
Wysłuchujemy szybkiego sprawozdania od opiekunki. Wiemy jak długo spała, czy jadła oraz jak spędziła czas w grupie.
Pakujemy się i uciekamy do domu zgarniając przeprane body, które doświadczyły egzorcyzmów wstecznych;)













sobota, 11 października 2014

Stanowczość nazywana jest nachalnością, pewność siebie arogancją.

Na, co dzień  mimowiednie stajemy się konsumentami, klientami, petentami, abonentami i masą innych. Z nieukrywaną skromnością, a często i wstydem stajemy twarzą w twarz z osobnikami, od których niemalże zależy całe nasze życie. 
Odnoszę nieodparte wrażenie, że role te, często wprawiają nas w poczucie dyskomfortu podmalowanego rumieńcem na twarzy. I tak już od progu, skruszeni czekamy, aż ktoś z drugiej strony się nami "zajmie". Przepełnieni nadzieją, że nasz miły ton głosu i onieśmielenie pozwoli załatwić wszystko to o czym decydują oni. Nie dziwimy się nawet, że to nie działa. Pokornie godzimy się na wszystko, co dają nawet, kiedy odchodzimy z kwitkiem.

Nie chcę generalizować. Nie generalizuję. Jestem nad wyraz subiektywna. Sama stoję po tej stronie, która, codziennie spotyka te bierne i nieporadne dusze lecz nie każdy przecież w interakcji z drugim człowiekiem, z nad swojego biurka dostrzega wyłącznie czubek własnego nosa. Takich jednak nalazłoby się wielu.
Empatia to zaleta. Bardzo ją sobie cenię.

Przychodnia lekarska, US czy UM istnieje dla nas i bez nas istnieć by nie mogły. Usługodawcom marzy się inna bajka. Urzeczywistniona przez nas. Przez te wszystkie zatroskane i nieśmiałe buzie. I tak wszechobecna gruboskórność, bezkompromisowość i obojętność to widok powszechnie nam znany. Akceptowany, bo nie spotykany ze sprzeciwem. 
Pośród klientów, petentów i innych są też Ci ekstremalni, nieokrzesani i bezczelni. Takich zawodowo też spotykam. I tak samo nie pochwalam ich jak tych wszystkich nadętych, "białych kołnierzyków", kierujących się dewizą: nic nie muszę, wszystko mogę.

Rezygnujemy zapominając języka w gębie. Poddajemy się bez "walki". Nie dociekamy. Pokornie odchodzimy przez, co tracimy.
Nie chcemy być nachalni i aroganccy, a przecież możemy być stanowczy i pewni siebie. Nie jesteśmy. 
Dlaczego?















środa, 1 października 2014

Jak się rozstać i nie zwariować.

Urlop na finiszu. Miejsce w żłobku zagwarantowane. Pora się rozstać. Tylko jak powierzyć bądź, co bądź obcej osobie swój najcenniejszy skarb?!
Przede wszystkim nie wpadaj w panikę ;) 
Skoro świadomie zdecydowaliśmy o wyborze żłobka zapewne znamy zasady i zwyczaje jakie w nim panują. Zorientowaliśmy się przecież czego możemy się spodziewać i jak wiele oczekiwać...

Kluczowa sprawa to nie winić siebie, że posyłasz dziecko do żłobka. Nie każdy może sobie pozwolić na ALL INCLUSIVE u dziadków. A z pracy nie zrezygnujesz..., bo nie chcesz.

Nie wylewaj morza łez podając dziecko opiekunce. Z reguły to serdeczna i uśmiechnięta buzia, którą przy drugiej wizycie dziecko zapragnie nawet pocałować. Bądź stanowcza, ale pogodna. Dziecko zrozumie, że nie przepadasz bezkreśnie i wrócisz. 
Czas, kiedy dziecko przekonane jest, że wychodząc z pokoju znikasz już dawno za Wami.

Jeden buziak na "do widzenia" wystarczy. Przedłużając moment rozstania udzielasz negatywnych emocji swojemu dziecku, które może stać się niespokojne.

Nie rozczulaj się... NAD SOBĄ. Twoje dziecko jest dzielniejsze niż mogłoby Ci się wydawać. Nie kieruj błagalnych próśb, by nie płakało. To nie tylko rewolucja w Twoim życiu, a głównie w życiu Twojego dziecka.

Jeśli raz poddasz się histerii dziecka nie dasz mu szansy, aby poradziło sobie z codziennymi frustracjami jakie napotka na swojej drodze w ciągu całego życia. Daj mu szansę, aby poradziło sobie w nowej sytuacji.

No!
Głowa do góry ;)

czwartek, 25 września 2014

Nasze pierwsze wakacje. Trzęsacz.

Czas, kiedy swobodnie wylegiwaliśmy się w łóżku bezkreśnie minął. Codzienność już od świtu kształtuje rozbawione dziecko, które przychodząc na świat całkowicie zmienia dotychczasowy schemat.Nie, nie jest gorzej. Jest inaczej...

Dotychczas rzadko planowałam wszelkie podróże. W zasadzie rzadko planowałam cokolwiek. Naturalnym było, że w czasie urlopu spędzimy czas z dala od domu. Nie było dylematów. Wszystko działo się spontanicznie i bez specjalnego przygotowania. Dziecię moje pojawiło się na świecie wczesną jesienią. Kiedy przyszedł czas oswobodzenia z kurtek, płaszczy, śpiworków i innych ocieplaczy, a pierwsze wiosenne promienie słońca rozgrzały myśli zaczęłam snuć plany naszych pierwszych wakacji. Spędziliśmy je nad polskim morzem. W niewielkiej, urokliwej wsi położonej pomiędzy Rewalem, a Pustkowem. Przygotowania rozpoczęliśmy nad wyraz klasycznie...od zmiany auta. Wypchanym po brzegi wyruszyliśmy w naszą pierwszą bądź, co bądź daleką podróż.Popularny gwar i przepełnienie nie było tym czego szukaliśmy choć o to nad Bałtykiem tak samo trudno jak o świeżą rybę. 
Trzęsacz to cudownie spokojne miejsce nie pozbawione jednak atrakcji, smacznych knajp czy czystej plaży, która o wschodzie słońca zachwyca.









środa, 24 września 2014

Pokaż Kotku, co masz w środku czyli mój podręczny minimalizm.

Nasza torba nie jest studnią bez dna. Moja pedantyczna dusza zgłosiłaby natychmiastowy sprzeciw  8-O Wstyd się przyznać, ale panuje w niej porządek. Podobnie jak w mojej własnej :-? Tak, tak...wiem! To nie przystoi kobiecie ;-)
Przykładowa wyprawka ulega niewielkim modyfikacjom, co uzależnione jest od pory spacerów czy aktualnej aury.
1907451_621683684606611_3293177580432690544_n

jednorazowe pieluszki "Dada", chusteczki nawilżone Babydream, podkłady do przewijania Babydream, krem przeciw odparzeniom NIVEA

10171133_621683711273275_2835444854047233032_n

ciepła bluza, czapeczka, krem ochronny Bambino
10675742_621683747939938_4179756119617082273_n

woda, śliniak
10676128_621683787939934_5128157661039700190_n

bajeczki z podwórka i znad rzeczki, drewniana grzechotka
10629564_621683864606593_706739812703099201_n

spacerując z wózkiem zazwyczaj rezygnuję ze swojej torebki i tak dorzucam kilka moich skarbów: notatnik, portfel, okulary przeciwsłoneczne, krem do rąk i aparat fotograficzny
Ps. Podróżuje z nami jeszcze folia przeciwdeszczowa i koc, ale niechętnie zareagowały na wieść o ich sfotografowaniu  ;-) 
Teraz Wy:
* Bliźniaczki w akcji
* Timilife
* Moomy and her love
* Pyzuszkowo

O potrzebie przynależności do grupy.

Nigdy nie nosiłam markowych ciuchów. Mój pierwszy telefon komórkowy przypominał pilot od telewizora, a na szkolne wycieczki zabierałam domowe kanapki. Miałam jednak grono znajomych, koleżanek i kolegów, którzy akceptowali to jaka jestem nie oceniając mnie po tym, co posiadam. Zawsze znalazły się osoby, które zwyczajnie mnie lubiły, ale i takie, które wolałam omijać na szkolnych korytarzach. Dziś z perspektywy czasu dostrzegam, że moją receptą było ignorowanie zarówno ich jak ich zachowań wobec mojej osoby. Z kamienia jednak nigdy nie byłam i przy całej swojej przebojowości skrywałam swoją wrażliwość. Nigdy jednak nie starałam się nikomu dorównać.Byłam i chyba nadal jestem osobą odważną i śmiałą mimo kompleksów, które jednak nigdy mnie nie ograniczały. Byłam i chyba nadal jestem osobą, którą albo się kocha, albo nienawidzi. Ale nie o mnie...
Jesienna, telewizyjna ramówka okraszona jest wieloma, mniej lub bardziej ambitnymi tworami. Moją uwagę od jakiegoś czasu skupia "Szkoła". Kolejne scripted docu, które wciąż na nowo mobilizuje mnie  do odkrycia wartości jakimi kieruje się współczesna młodzież.
Dziewczyny uprawiają seks za pieniądze, za nowe szmaty, a wszystko po to, by dorównać lepiej ubranym koleżankom. Publikują nagie zdjęcia w sieci tylko po to, by regularnie mieć doładowany telefon?! Odchudzają się środkami przeczyszczającymi, by wleźć w sukienkę i zrobić wrażenie na chłopaku. Bieda w domu prowokuje do okradania koleżanek i kolegów z klasy. To tylko kilka sposobów, aby nie odbiegać od grupy i zostać zaakceptowanym. Zdaje się, że normą jest posiadanie najmodniejszych ciuchów, sprzętów, nie koniecznie szarych komórek. Dobre wyniki w nauce zrobią z Ciebie kujona, a zawód Twojej mamy stanie się obiektem kpin i przedmiotem poniżania.
Potrzeba przynależności do grupy jest sprawą nadzwyczaj naturalną jednak zachodzę w głowę skąd ta przepaść między obecnymi nastolatkami, a tymi, których pamiętam jeszcze ze szkolnych czasów?! Owszem, istniały "paczki" zrzeszające atrakcyjne panienki czy szkolnych lowelasów. Być może ja należałam do tej, która nie musiała sobie wzajemnie udowadniać swojej wartości. Jak dużo jest w stanie poświecić młody człowiek, by stać się częścią grupy? Dotąd sądziłam, że decyduje o tym nasz charakter, poczucie humoru, komunikatywność, a okazuje się, że na piedestale stawia się inne wartości.
Wiele pytań pozostawiam bez odpowiedzi tylko dlatego, że na własnej skórze nie doświadczyłam jeszcze okresu w jaki w przyszłości wkroczy moje dziecko. Chciałoby się ustrzec je przed wszystkim, co w naszym odczuciu jest niewłaściwe i w gruncie rzeczy poniżające. Życzę sobie, aby moje dziecko na swojej drodze spotkało osoby nie dążące do jej zdominowania, a nawet jeśli spotka te usilnie pragnące wywierać wpływy to wierzę, że będzie potrafiła asertywnie im się przeciwstawić i tego samego życzę również Waszym pociechom...

Rumień nagły czyli pospolita "trzydniówka".

Miało być o lękach i obawach. O tym, co towarzyszyło mi przez ostatnie trzy długie dni. Doszłam jednak do wniosku, że opowiem Wam czym była nasza "trzydniówka" i jak udało nam się ją przetrwać. Tak na wszelki wypadek, kiedy będziecie trząść  się nad Waszym najukochańszym dzieckiem wariując z niepokoju.
Wywołuje go wirus. Objawia się bardzo wysoką gorączką. Przychodzi niespodziewanie, rozpala dziecko do czerwoności. Nie odbiera apetytu czy ochoty na zabawę. Uniemożliwia spokojny sen i odziera z energii. Początkowo stan ten tłumaczyłam wyrzynaniem się ząbków. Ulgę przynosiła dawka paracetamolu, kiedy jednak nie pomogła, a temperatura wzrosła do niemalże 40 stopni nie mogłam zwlekać dłużej. Późnym wieczorem pojechaliśmy szukać pomocy. Lekko zaspany pediatra z nieudawanym zaangażowaniem zbadał moje dziecko, obejrzał niemalże od stóp do głów. Ze zdecydowaniem w głosie oznajmił, że najprawdopodobniej to rumień nagły potocznie zwany "trzydniówką". Zasugerował jednak, abyśmy wykonali ogólne badanie moczu, aby wykluczyć zakażenie dróg moczowych.
Wróciliśmy do domu z listą przykazań. Ciągłe, letnie okłady (wokół ramion, aż pod pachy; wokół ud, aż po pachwiny), kąpiele w wodzie o temperaturze niższej zaledwie o 2 stopnie od temperatury ciała dziecka. Moczenie do momentu, aż woda osiągnie 26 stopni plus kolejne 10 minut kąpieli w tej temperaturze. Pedicetamol zastąpiliśmy skoncentrowanym Nurofenem Forte, który działał błyskawicznie. I nakaz dużego spokoju. Z tym było najgorzej. Drżałam z niepokoju.
Kąpiele uskutecznialiśmy, kiedy dziecię było na chodzie. Po 30 minutach w wannie było już totalnie wyprute i zasypiało dosłownie na siedząco. Okłady spisały się wzorowo, w nocy, podczas snu. Temperatura spadała do 37,5 stopnia. Termometr niemalże odcisnął mi się w dłoni. Temu na podczerwień nie do końca ufam. Często przekłamuje odczyt ponadto najdokładniejszym jest pomiar mierzony w odbycie bądź w uchu ze względu na wskazanie temperatury wewnątrz ciała stąd też z tej "okazji" zaopatrzyłam się w taki, który daje najbardziej wiarygodny wynik.
Po trzech dobach czuwania i skakania nad rozpalonym dzieckiem gorączka nagle ustąpiła, a termometr wskazywał magiczne 36,6. Jednocześnie na brzuszku i klatce piersiowej pojawiły się liczne jasno różowe wypryski przypominające ślad po ugryzieniu komara. Stada komarów. Odetchnęłam. Teraz byłam pewna, że to "trzydniówka". W zasadzie mamy to już za sobą. Popijemy wszystko bananowym wapnem i zapomnimy...


Plan porodu?! Oczekiwania, a rzeczywistość.

Czy możliwe jest zaplanowanie porodu? Mogłoby się wydawać, że to trudna sztuka, bo jak zaplanować z góry coś, co nieprzewidywalne i często jeszcze nam nie znane?
Plan porodu to swojego rodzaju dokument. Dokument w formie listu, w którym przyszła Mama może przedstawić swoje oczekiwania związane z nadchodzącym porodem. Bywa jednak i tak, że ze względów medycznych lub organizacyjnych plan nie zostanie wypełniony, wówczas powinnyście zostać o tym fakcie szczegółowo poinformowane. Istnieją bowiem szpitale, które nie dysponują chociażby wanną umożliwiającą poród w wodzie czy drabinkami, piłkami czy workami sako wykorzystywanymi w pierwszym okresie porodu. Tym samym niezwykle istotnym staje się fakt, aby rozpoznać standardy i możliwości szpitala w którym chcemy urodzić nasze dziecko jeszcze przed rozwiązaniem. Zawsze jest czas, aby znaleźć inny ;-)  Taki, który spełni nasze oczekiwania.
O planie usłyszałam w szkole rodzenia. Doskonale pamiętam czas, kiedy go pisałam. Byłam pełna wiary, że zostanie potraktowany poważnie i ku mojemu zdziwieniu pytanie o jego posiadanie padło jako jedne z pierwszych, kiedy już trafiłam na porodówkę. Położna w skupieniu go czytała siedząc przy biurku. Na koniec podpisała dokument. Każda kolejna osoba, która zabierała się do lektury i sprawowała nade mną bezpośrednią opiekę również podpisywała list, który napisałam. Mój plan przewidywał poród rodzinny w pojedynczej sali z toaletą i prysznicem. Zależało mi, aby podczas porodu nie byli obecni studenci położnictwa i medycyny. Nie wyraziłam również zgody na masaż szyjki macicy oraz wyciskania dziecka poprzez chwyt Kristellera. Metoda rodem z XIX wieku wciąż jeszcze stosowana budziła mój ogromny lęk. Nie zgodziłam się na podanie dolarganu czy innych farmaceutyków zmieniających świadomość. Poprosiłam o pełną i bieżąca informację o postępie porodu. Miałam możliwość korzystania z drabinek i piłki. I chociaż chciałam uniknąć cesarskiego cięcia mój plan porodu przewidywał i taką ewentualność i jeśli miałby nastąpić chciałam, aby kontakt "skóra do skóry" umożliwiony był osobie, która mi towarzyszy, mojemu mężowi. Mój plan porodu wdrożony został w życie, a ja miałam wszystko czego potrzebowałam.
Plany jednak zweryfikowało życie. Pragnęłam naturalnego porodu, który po 12 godzinach ciężkiej "pracy" z powodu braku postępu zakończony został cesarskim cięciem. Miałam jednak okazje ucałować moje nowo narodzone dziecię. Potem pieczę przejął mój mąż. Już na sali wybudzeń przystawiono mi ją do piersi i chociaż nasz kontakt był mocno ograniczony (skutki znieczulenia zewnątrz oponowego) były to dla mnie radosne i piękne chwile. Na sali poporodowej dziecina była ze mną nieustannie, w nocy również. Czas "po" był czasem trudnym. Dochodzenie do formy było męczące. Jednak możliwe ;-)  Przetrwałam.
A Wy macie bądź miałyście swoje porodowe wyobrażenia przelane na papier? Ziściły się plany czy scenariusz napisany został przez życie?
www.rodzicpoludzku.pl to miejsce, gdzie możecie znaleźć kreator planu porodu, który pomoże Wam stworzyć Wasz własny i niepowtarzalny zapis pragnień i oczekiwań związanych z porodem, ale nie tylko. To prawdziwa skarbnica wiedzy...

Akcesoria idealne, elektroniczna niania od BabyOno.

Dostaliśmy ją w prezencie. To był prezent idealny. Elektroniczna niania pozwoliła na swobodną kontrolę nad dzieckiem bez konieczności przebywania w tym samym pomieszczeniu. Nim zostałam jej szczęśliwą posiadaczką niezliczoną ilość razy zaglądałam do śpiącego dziecka przerywając każdą rozpoczętą czynność.
Zestaw składa się z nadajnika, odbiornika oraz kompletu zasilaczy. Oba elementy mogą zostać zasilone bateriami, co nadaje urządzeniu mobilności. Zaleca się jednak, aby nadajnik używać z adaptorem AC/DC, aby zagwarantować stałą moc. Montaż i uruchomienie jest dziecinnie proste. Należy jedynie pamiętać, aby nadajnik i odbiornik jednocześnie ustawiony był na tym samym kanale pracy. Nadajnik należy ustawić ok 1 m od śpiącego czy bawiącego się dziecka.
Nadajnik wyposażony jest w lampkę nocną oraz pozytywkę, która reaguje na płacz dziecka. Niejednokrotnie wykorzystywałam zarówno lampkę jak i pozytywkę do skupienia uwagi ruchliwego malucha. Funkcje te można wyłączyć odpowiednio ustawiając przełącznik, kiedy nie chcemy z nich korzystać. Odbiornik posiada regulator głośności oraz diody sygnalizujące rozlegające się dźwięki wydane przez dziecko bądź inne w jego otoczeniu.
Koszt zestawu to ok. 100 zł.

Dynia dla niemowlaka. Przepis.

Z każdym kolejnym miesiącem życia dziecka przybywa produktów, które mogą stać się kulinarną inspiracją w diecie naszego dziecka. Nie chcąc powielać tych samych smaków szukam wciąż to nowych. Od dawna chodziła za mną myśl, aby podać dynię i tak oto powstał pysznie prosty i tani krem z dyni :)
Składniki (na ok. litr kremu):
3 marchewki
1 korzeń pietruszki
1/4 korzenia selera
1 ziemniak
biała część pora
ok. 400 g dyni
600 ml wody
1 łyżka masła
Sposób przygotowania:
Jarzyny myjemy, obieramy i dowolnie kroimy. Gotujemy do miękkości (poza dynią!). Kiedy warzywa są ugotowane wyciągamy je z uzyskanego wywaru, do którego wrzucamy dynię (potrzebuje ona bardzo nie wiele czasu, aby się ugotować, bo ok. 10-12 minut). Do dyni dodajemy ugotowaną marchew i ziemniaka. Blendujemy z odrobiną masła i życzymy smacznego.
Pozostałe jarzyny można dowolnie wykorzystać do innego obiadku ;)


Czekam na ten dzień.

Praca była dla mnie zawsze obowiązkiem. W pewnym momencie stała się potrzebą. Taką samą jak inne bez, których nie sposób jest żyć...
Już na początku ciąży, bo w czwartym tygodniu dostałam zwolnienie lekarskie. Był to czas, kiedy mogłam odetchnąć od pracy. Od tych wszystkich klientów, których codziennie, co innego do mnie sprowadzało. Cieszyłam się. Cieszyłam się tym, że będę mogła oddać się swoim potrzebom. Bardzo długo jednak towarzyszyła mi myśl, że powinnam wrócić do pracy. Zostawiłam tam przecież moich pracowników i wszystkie tamtejsze codzienności. Wreszcie mi minęło i poczułam się wolna od towarzyszących mi myśli. Nie pamiętam już ile musiało upłynąć czasu, abym skupiła się na sobie. Na sobie i na Niej. Nazywam siebie nadwrażliwą optymistką, która wszystkimi i wszystkim się przejmuje, a siebie stawia gdzieś na końcu. Dlatego chyba praca tak długo była moim priorytetem.
Pojawiła się Ona, moja córka i przyszło kolejne umartwianie. Zdecydowałam o rocznym urlopie macierzyńskim. Tak długa przerwa od pracy zawodowej potęgowała kolejne myśli. Wciąż zastanawiałam się, co mnie czeka, gdy wrócę. Może pracodawca obwieści, że przez ten czas zorganizował pracę mojego działu i funkcjonuje właściwie. Może modyfikacji ulegnie struktura firmy i nie będzie w niej już miejsca dla mnie. Towarzyszył mi czarny scenariusz chociaż starałam się te myśli rozdmuchiwać. Przecież nie można ukarać kogoś za macierzyństwo?!
"Drzewo najlepiej rośnie gdy stoi, człowiek gdy pracuje."József Eotvos

Ryby w diecie niemowlaka. Przepis.

Ryby w diecie dziecka (tych karmionych mlekiem modyfikowanym)pojawiają się nawet w szóstym miesiącu życia. My zaczęliśmy nieco później. Bez specjalnego powodu. Chociaż może z braku pomysłu na jej przygotowanie, ale kiedy już się zainspirowaliśmy to na całego. Poniżej banalnie prosty przepis na łososia w pomidorach z zieloną pietruszką.
Składniki:
2 pomidory bez skóry (ja użyłam tych z puszki)
pół szklanki soku pomidorowego
kawałek świeżego łososia
natka pietruszki
Sposób przygotowania:
Łososia możemy wrzucić na wrzątek bądź przygotować w parowarze. Jeden i drugi sposób wymaga 15 min gotowania. Gotowanie na parze sprawia, że rybka jest niezwykle delikatna i krucha. Gotowanie w wodzie można zastąpić mlekiem bądź wywarem warzywnym. Pomidory kroimy drobno i wrzucamy do garnuszka, zalewamy sokiem z pomidorów. Zagotowujemy. Ugotowanego łososia rozdrabniamy pozbywając się ości (na szczęście jeśli są to dość duże i łatwo się ich pozbyć). Łączymy go z pomidorami. Dodajemy posiekaną natkę pietruszki i blendujemy życząc smacznego.

Reaguj! Masz prawo.

Od kilku dni na Facebooku, wśród moich znajomych krąży pewien film. Przedstawia on kobietę i kilkumiesięczne dziecko leżące na łóżku. Nie przedstawia on jednak obrazka, który wielu z nas by rozczulił. Obejrzałam zaledwie kilkanaście sekund, więcej nie zdołałam...
Kobieta na różne sposoby począwszy od uderzania poduszką, dłonią w głowę czy ściskania przypominającego szczypanie katowała dziecko. Koszmar!
Do głowy natychmiast przyszły mi wszystkie medialne dramaty, które widziałam w ciągu ostatnich lat, których ofiarami padały bezbronne dzieci. Nie mogę wyrzucić z głowy tych kilkunastu sekund, które obejrzałam. Wciąż myślę jakim trzeba być człowiekiem, aby posunąć się do takiego okrucieństwa?!
Widok ten przypomniał mi czasy, kiedy jeszcze na studiach odbywałam praktykę w placówce interwencyjnej. Trafiali tam nieletni, starsi niżeli dziecko o którym piszę powyżej jednak dotkliwie i boleśnie doświadczone przez najbliższych. Matki, ojcowie, dziadkowie i wujkowie, którzy ranili ciosem, słowem i dotykiem.
Ten przerażający film skłonił mnie do refleksji nad tym czy reaguję na widok dziecka, któremu potrzebna jest pomoc. Czy słyszę i widzę tych, którzy potrzebują wyrwać się z rąk oprawcy. Te kilkanaście sekund sprawiło, że stanę się bardziej uważna...
A Ty?
Reagujesz?
Przecież masz prawo!

Ciąża to nie choroba! Stój, więc babo!

Znalazłyśmy dziś z K. długą, spacerową drogę. Z lewa i prawa zielono, ławeczki. Co chwila mijali nas rowerzyści, spacerowicze i dzieci. Na rowerach, hulajnogach czy innych. Ci ostatni wzbudzali w K. największy entuzjazm :) Ale nie o tym...
Obserwując, co dzieje się dookoła myślami wróciłam do okresu, kiedy jeszcze byłam w ciąży. Próbowałam sobie przypomnieć czy w miejskim autobusie ustępowano mi miejsca, czy byłam obsługiwana w sklepie "bez kolejki" i czy w tym czasie spotykały mnie inne, podobne przejawy uprzejmości ze strony innych, obcych mi ludzi.
Nim zostałam mamą naturalnym dla mnie było, aby ustąpić miejsca ciężarnej, która wsiadła do autobusu. Nie, nie jestem typem osoby, która zrywa się z miejsca widząc wchodzącą do autobusu staruszkę, którą wcześniej widziałam przez okno lecącą, pędzącą przez środek jezdni z kulami czy laską pod pachą. Kobiety w ciąży wzbudzały we mnie ten odruch. Pamiętam zdziwienie niejednej, którą wpuściłam przed siebie stojąc z zakupami przy kasie. Jakby to było coś nadzwyczajnego?! Nie traciłam zbyt wiele energii, kiedy przytrzymałam drzwi Mamie z wózkiem. Baa..robiłam to z uśmiechem na ustach spoglądając ukradkiem, co ładnego tam wiezie ;) Wtedy czułam się jak obserwator. Mam wrażenie, że widziałam reakcje wszystkich ludzi. Zauważyłyście jak wiele osób patrzy w takiej sytuacji w okno? To chyba najbardziej powszechne zachowanie na widok ciężarnej przemieszczającej się transportem komunikacji miejskiej.
Ja spotykałam się z życzliwością. Nie zawsze, ale często. Kiedy towarzystwa dotrzymywał mi już brzuszek czasami stawałam się jednak niewidzialna ;) Jak to możliwe skoro brzuch zasłaniał jedynie moje stopy i to tylko dla mnie?!
Podczas naszego dzisiejszego spaceru  na chodniku, na przeciw siebie stały dwie młode kobiety. Były zajęte rozmową, którą ucięły, gdy  zbliżałam się chcąc przejechać wózkiem. Kątem oka jedynie obserwowały moją reakcję. Mamy zwrotne Bebetto, przejechałam trawnikiem...bez słowa. I stąd te moje wieczorne przemyślenia ;)


Moja córka, Karolina.

Byłam w pracy. Skrobałam jakiś email. Spontanicznie poderwałam się z fotela w kierunku apteki. Kupiłam test. Nie mogłam uwierzyć, że widzę dwie kreski! Ręce mi drżały. Wyszłam z pracy wcześniej niż zwykle. Przepełniona chyba wszystkimi uczuciami jednocześnie. Ściskając w dłoni test ciążowy maszerowałam do domu. Męża zadziwił już sam mój wcześniejszy powrót. Pokazałam mu, co ściskam w dłoni. Chyba nigdy nie zapomnę jego pierwszych słów: "Musimy wyremontować mały pokój".Ot, co mu wtedy przyszło do głowy:) Szczerze mówiąc towarzyszyło mi wówczas tak wiele emocji, że nie potrafię sięgnąć pamięcią jak wyglądało to popołudnie. Poszłam do lekarza, aby potwierdzić ciążę. Nagle świat się zatrzymał:"Poronienie", usłyszałam. Czułam się wtedy tak jakby ktoś wyrwał mi serce. W głowie mi zawirowało. Z fotela dosłownie uciekłam. Wychodząc z przychodni zapaliłam papierosa Telefon do Mamy. Kazała mi się uspokoić. A ja płakałam. W samym centrum miasta, na środku deptaku. Stałam, paliłam i płakałam. Nie widziałam nikogo, żadnego przechodnia. Mama powiedziała, abym pobrała krew do badania. Wynik beta- HCG potwierdził ciążę. Znalazłam innego lekarza (już prywatnie), głos mi się łamał w gabinecie, kiedy relacjonowałam wizytę u poprzedniego lekarza. "Słyszy Pani? To bicie serca Pani poronienia". Usłyszałam ją, kiedy miała cztery tygodnie. Cztery tygodnie wielkości ziarenka maku. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to Ona. Wyszłam z gabinetu na sklejonych skrzydłach, które kilka dni wcześniej zostały rozszarpane. Występowały plamienia. Wylądowałam na L4. I tak do rozwiązania. Ciąża przebiegała prawidłowo, plamienia ustąpiły. Przyszedł wielki spokój i oczekiwanie. Mąż remontował pokój;) Jednak dla mnie każda wizyta w gabinecie lekarskim była swego rodzaju stresem. Czekałam tylko na potwierdzenie, że moje dziecko rozwija się prawidłowo. Tak było za każdym razem z miesiąca na miesiąc. Lęk jednak towarzyszył mi do końca. Pewien incydent spowodował, że podjęłam decyzję o zmianie lekarza prowadzącego i w kwietniu pojawiłam się w gabinecie lekarza, który moją ciążę prowadził już do samego końca. To był 12 tydzień. Po badaniu dostałam prezent, nagranie. Tego wieczoru oglądałam ten film setki razy. W roli głównej moje dziecko:)

Akcesoria idealne, krzesełko wysokie z tacką od IKEA.

Niejednokrotnie ubolewam nad faktem, że w naszym mieście nie ma IKEI jednak to nie przekreśla dostępności ich produktów w naszym domu:) Dotychczas odwiedzaliśmy ją przy okazji naszych podróży bądź prosiliśmy znajomych o kilka drobiazgów, którzy akurat wybierali się na zakupy. Od kilku miesięcy asortyment IKEA dostępny jest w niewielkim sklepie, w centrum. Jeśli jednak zamarzysz o czymś czego akurat nie mają, chociażby ze względu na gabaryty chętnie przywiozą. Tak właśnie zakupiliśmy krzesełko. Złożyliśmy zamówienie, a za transport zapłaciliśmy kilka groszy. Po trzech dniach krzesełko było nasze! I skończyło się karmienie na kolanach przy maksymalnym przygarbie Matki;) Koszt samego krzesełka to wydatek ok. 70 zł. Odkąd jesteśmy jego szczęśliwymi posiadaczami karmienie jest prawdziwą przyjemnością:) Poza tym towarzystwo malca przy stole daje dużo radości rodzicom, a jemu samemu pozwala obserwować i naśladować.
Krzesełko wyposażone jest w komplet pasów, którymi zabezpieczamy siedzące dziecko. Nogi krzesełka są na tyle szeroko rozstawione, że nawet najbardziej ruchliwy brzdąc nie zaliczy w nim upadku. Idealne:)
Link do strony: http://www.ikea.com/pl/pl/catalog/products/S79823976/

Akcesoria idealne, aspirator do nosa od NoseFrida.

Nie pamiętam czy w szkole rodzenia nam go polecano, bo aspirator kupiłam stosunkowo późno. Początkowo wygłupiałam się z "gruszką", która dla mnie jest zupełnie niepraktyczna choć są i takie Mamy, które świetnie dają sobie z nią radę;) Aspirator zakupiony został przy pierwszym katarze, który sączył się z noska, a sławetna "gruszka" zupełnie nie zdała egzaminu. Idealnie oczyszcza przegrody nosowe nawet z gęstej wydzieliny. Praktyczny jest w codziennej pielęgnacji małego noska, bezpieczny oraz higieniczny. Końcówka aspiratora została łagodnie wyprofilowana dzięki czemu przykładamy go do noska, a nie wkładamy do wewnątrz. Ponadto nagły ruch dziecka nie powoduje uszkodzenia jego delikatnej skóry.Produkt łatwy do utrzymania w czystości. Końcówkę "zbierającą" myjemy w ciepłej wodzie z dodatkiem mydła. Ponadto zestaw zawiera wymienne filtry, które w przyszłości można swobodnie dokupić. Zamknięty w niewielkim pudełku możemy zabrać ze sobą wszędzie.
Podczas korzystania z aspiratora używamy wody morskiej, aby ułatwić oczyszczanie noska i przynieś maluchowi ulgę.
Spotkałam się z opiniami, że konstrukcja aspiratora obrzydza podczas użytkowania, ale ja znam i gorsze widoki;) Kiedy był nam bardzo potrzebny nie zastanawiałam się zupełnie czy będzie to smacznie wyglądać. Glut to glut:) Liczy się efekt!
Koszt aspiratora to ok. 30 zł.
Aspirator

Akcesoria idealne, zestaw szczoteczek od BabyOno.

Szczoteczki do masażu dziąseł i szorowania pierwszych ząbków:) Jedno z moich odkryć. U nas zrobiły furorę, a szorowanie przybytku trwa tak długo jak długo się moczymy. Dotąd K. zafascynowana była, kiedy szorowałam zęby. Próbowała mnie nawet wyręczać. Produkt oprócz swojego głównego przeznaczenia jest jednocześnie fantastycznym umilaczem czasu.
Zestaw trzech szczoteczek renomowanej firmy BabyOno to koszt ok. 10 zł. Szczoteczki są nie duże, idealne dla małych rączek. Dostępne w dwóch wersjach kolorystycznych. Pomarańczowe dla małych dam, niebieskie dla małych dżentelmenów ;)
Szczoteczka A silikonowa, przeznaczona jest do masażu dziąseł, idealna w okresie ząbkowania (używamy jej na przemian ze szczoteczką B)
Szczoteczka B wykonana z silikonowych włosków służy do usuwania resztek pokarmu z dziąseł i pierwszych ząbków (nazywamy ją miotełką).
Szczoteczka C, z miękkim włosiem dedykowana jest do czyszczenia pełnego, mlecznego uśmiechu:)
DSCN2886

Żabki. Z wizytą w żłobku.

Grupa "0". Żabki:) Duża sala, pełna kolorów i tętniącego życia. Niesłychane.Nasze pierwsze chwile pośród gromadki małych Żabek zostaną w mojej głowie już chyba na zawsze.Słowa nie oddadzą tego, co widziały oczy.Usiedliśmy wszyscy na wykładzinie i nagle Żabki pochłonął świat grzechotek, gumowych książeczek i małych, bawełnianych woreczków wypchanych kolorowymi różnościami. To był moment, kiedy moje dziecko nie zorientowałoby się jeśli bym się oddaliła.Niesłychane jak dziecko szybko wchodzi w grupę. Niespodziewanie stając się jedną z małych Żabek.Blok rysunkowy, techniczny, z kolorowymi kartkami, kredki świecowe Bambino, klej Magik w sztyfcie i teczka do przechowywania prac:) Wyprawka plastyczno żłobkowa mojej małej K.
Fajnie jest być Mamą. Mamą, którą cieszą małe i maleńke sprawy.
We wrześniu K.będzie spędzać tam czas już bez mojego towarzystwa. Wtedy pewnie będę pełna obaw. Dziś jednak przepełnia mnie duży spokój, że moje dziecko będzie spędzać czas pod opieką osób, do których dzieci lgną jak pszczoły do miodu. Dzieci przylepione do opiekunek, walczące o ich względy. Urocze:)



Toaleta dla Mam z dzieckiem. Istnieje?

Dziś Mynż kąpie K., więc mam chwilę dla siebie. Chwilę, aby zapytać Was czy w miejscach publicznych, do których uczęszczacie z Waszymi pociechami są toalety, którtych komfort ułatwia Wam wymianę pieluszki? Dziś rodzinnie wybraliśmy się na spacer i zakupy w jednym z marketów. Toaleta damska, męska i dla inwalidów.Ta ostatnia zamknięta na klucz. Udałyśmy się do damskiej, bo przecież K.to mała dama;) Pieluszkę zmieniłyśmyjak zawsze...w wózku. Wchodzące panie przyglądały nam się szczególnie uważnie, co było trochę uciążliwe. Jak dotąd podczas wszelkich podróży nie miałyśmy szczęścia napotkać pomieszczenia dedykowanego dla Mamy i Dziecka. A wędrujemy już 9 miesięcy:) Ale musimy sobie radzić.Szkoda. Wydaje mi się to trochę żałosne.

Dzień dobry...wakacje!

Kolejny, senny poranek.
K.śpi po śniadanku i mnie się oczy kleją.
W minioną niedzielę wróciliśmy z nad Bałtyku. Tam budziłam się jeszcze przed K. Nie miałam z tym żadnych trudności. Jeszcze w kapciach piłam kawę przed domem. W ogrodzie.
Brakuje mi tego nadmorskiego, orzeźwiającego klimatu.
A Wy lubicie nasze, polskie morze?

Skąd się wzięła z modyfikowana Mama?

Długo zastanawiałam się nad nazwą mojego bloga.
Rezultat tych przemyśleń jednak bardzo mi się podoba:)

Będąc jeszcze w ciąży wyobrażałam sobie jak to przyjemnie jest karmić piersią. Jakie to musi być proste. Rzeczywistość okazała się nieco bardziej brutalna. Jej krzyk, moje łzy, nieprzespane noce w szpitalnej sali. Starałam się, przystawiałam do piersi. Dzielnie znosiłam wszystkie potknięcia. W szpitalu byłyśmy tylko na piersi:) (dziś, z perspektywy czasu jestem z tego dumna) Dziś potrafię być z tego dumna, że udało mi się chociaż tyle.
Kilka pierwszych dni w domu, kolejne próby. Nocą szło mi najlepiej. Pokarmu było na tyle, że moja mała K. najadała się i obsługa piersi była też dla Niej jakby prostsza ;)
Pewnego dnia jednak nie zdołałam opanować jej płaczu. Telefon do położnej środowiskowej, biegiem do sklepu, Bebiko 1 i ta błoga cisza...  Wciąż jednak podejmowałam próby przystawiania do piersi. I choć bardzo tego pragnęłam nie szło. Wypożyczyłam nawet laktator z poradni laktacyjnej. 15 ml mleka ściągałam ok. pół godziny :/ W pewnym momencie zaprzestałam. Poprzestałam na mleku modyfikowanym i tak właśnie zostałam mamą na butelce:) Wyrzuciłam wszystkie poradniki o karmieniu piersią, całą makulaturę, którą gromadziłam przez okres ciąży.
Dziś cieszę się, że moje dziecko ma pełny brzuszek. Wówczas towarzyszyły mi ogromne wyrzuty sumienia takie same jak te spowodowane zakończeniem porodu przez cc. Wtedy myślałam, że mi się nie udało. To nie prawda.


21 października.

Patologia.
Wylądowałyśmy tam 17 października wraz ze skierowaniem od lekarza prowadzącego. Moje małe, przeterminowane szczęście nie spieszyło się za nadto choć przewidywanym terminem był 15 października.
Czas w szpitalu ma swój stały, monotonny rytm. Pobudka bladym świtem, temperatura, ciśnienie.Prysznic ciasny tak, że ciężarna w zaawansowanej ciąży nawet do łydki nie dosięgnie jeśli np. chciałaby ją wydepilować :) Obchód lekarzy w asyście pierdyliona innych osób. Śniadanie (Matko Bosko Kochano!), a tyle mówi się o zdrowym żywieniu w czasie ciąży. Jak to się ma do podawania margaryny do pieczenia jako pysznego masełka, którego smak tak dobrze znamy i lubimy?! Sine serdelki, mniamniusie!
20 października po wieczornym obchodzie, kolejnym badaniu usłyszałam: "Do porodu to jeszcze daleko...", wychodząc z zabiegowego pomyślałam: "Co Ty tam wiesz człowieku?!".
Zaczęło się późnym wieczorem. Nocą spacerkiem na porodówkę.
...15:02. Oto jest! I tylko ten krzyk...Nic więcej.
Czy kobieta, której nie udało się naturalnie powinna czuć się temu winna? Ja właśnie tak się czułam i długo mi ta myśl towarzyszyła.
Boże! Jak mi było zimno,